Provider Bullshitu - Akt III
20 listopada 2024, 09:50
Akt III: "Dama w Piżamie i Dżentelmen z Futryny – czyli Arcydrama Żenady"
I tak sobie trwały te gadki. Od rana do późnej nocy, coraz to ciekawsze. Śmieszne to było przez większość czasu, więc brnęłam dalej.
A komplementów ile dostałam! I jakich górnolotnych! Że nieskazitelna, że muza, że... Ludzie drodzy!
Prawdziwa reinkarnacja poety, ale tylko wtedy, gdyby ten pił spirytus techniczny.
Szekspir już z grobu wstawał i klaskał.
Trochę wplotłam w to wszystko gadek o życiu, bo podejście miałam takie: związki? Rzygam już tym.
Ale z tego może być fajny kolega, a może sobie z kimś pobajeruję dla sportu, co mi tam. Nikogo tu nie znam, a przydałby mi się ktoś znajomy, ktoś inny niż ludzie z Wielkiego Miasta, z którego niedawno się wyprowadziłam.
Ale że przyjaźń damsko-męska podobno nie istnieje, zaczęły się rozmowy na tematy… powiedzmy, nieco bardziej pikantne.
Ale luźno, przecież jestem dorosła, wiem co robię, prawda? A skąd!
I wtedy moje Najwyższe Ja wyszło trzaskając drzwiami.
A Szekspir, kurwa, już ręce zacierał, że będzie miał do opisania taki zajebisty dramat.
No i tak sobie trwały gadki. Po jednej z tych "ciekawszych" rozmów nawet miałam paczkę do odebrania.
Czerwona na twarzy otworzyłam drzwi, dziwnie odchrząkując, żeby nie parsknąć śmiechem z własnego cringu.
Stoi - jakby wrócił z frontu, oparty o futrynę - jakby to była ostatnia bariera przed jakimś wielkim wyznaniem.
Drzwiami trzasnąć głupio, bo chłopu wybiję zęby (och, jak żałuję, że nie trzasnęłam!). Gada, gada i gada. O czym? A skąd ja mam wiedzieć?!
A ja w piżamie, bo poranek, co tu więcej tłumaczyć... Stoję w tej piżamie, próbuję się nie śmiać, scringowana mając przed oczami flashbacki z wiadomości sprzed kilku godzin.
Jeszcze wychodzi sąsiad, jak jakiś NPC, coś zaczyna gadać o elektryku, a ja ledwo się powstrzymuję, żeby się nie roześmiać.
Cringe wyje we mnie jak syrena alarmowa.
Myślałam sobie wtedy, że gorzej już być nie może. Jak zwykle, myliłam się.
Nie wiem, co mi strzeliło do głowy. Może brak snu? Brak kofeiny? Może resztki empatii...?
Ale rzuciłam: „Chcesz gadać? Właź.”
Zakładam, że gdzieś w innej czasoprzestrzeni w tym czasie:
Wszechświat wysłał mi fax z napisem "Spierdalaj."
Anioł Stróż składał wypowiedzenie.
Najwyższe Ja upiło się w taniej spelunie, wypalając kolejnego papierosa i tłumacząc barmanowi, że "to dobra dziewczyna, tylko jak czasem coś odpierdoli..."
On oczy w słup, jąka się, ale w końcu:
"Albo dobra."
No i pakuje mi się do mieszkania.
A ja stoję, zastanawiam się, co najlepszego zrobiłam i się rozglądam po mieszkaniu.
Czy przypadkiem coś gdzieś nie leży? Na przykład moje stringi? Może resztki godności? Nie wiem. Cringe alert już wyje od kilku minut.
No trudno, zapraszam go do pokoju, wskazuję fotel. Sama siadam na niezastygłym łóżku, bo przecież poranek, gości się nie spodziewałam.
I... gadamy. O pierdołach: polityce, pracy, wycieczkach, poprawności politycznej... Poprawność? Serio?! Idealny moment, by gadać o poprawności po wczorajszym. Dwa geniusze kurwa się spotkały i sobie temat znalazły... Ale gadamy. Godzinę. Ot, dwoje ludzi, co próbuje się poznać. Banał.
Belzebub siedzi na fotelu i miętoli kaptur w rękach, jakby miał zaraz złożyć przysięgę swojej wewnętrznej martyrologii.
Nawet zapomniałam, że to ten sam człowiek, co nocą różne rzeczy wypisywał. Pomyślałam: Normalny człowiek, po co było się stresować?
Najwyższe Ja zapewne już waliło głową o bar.
Idzie wreszcie. Na do widzenia rzucił:
"Odezwę się."
No spoko.
Jeszcze dodał teatralnie: "Na pewno."
Oczywiście, że się odezwiesz, geniuszu - wziąłeś sobie moje dane z paczek z rok temu!
Pomyślałam, że miły człowiek, może myśli, że mi się spodobał i chce mi oszczędzić stresów.
Jeszcze się prawie zabił o chodnik w przedpokoju, myślę: Ostrożnie, kurwa, bo będę musiała zeznawać! Ja pierdolę...
Ale crème de la crème nastąpiło później.
Wyciągam rękę, żeby się pożegnać, a ten… zamiast uścisnąć ją jak człowiek – kłania się, jakbyśmy byli w operze w dziewiętnastowiecznym Londynie.
Kłania się i cmoka powietrze nad moją dłonią.
Moja dłoń, przypominam, należała do damy w piżamie.
W mojej głowie Szekspir już dostał szału, wypierdolił mój komputer z biurka, usiadł i tworzy kolejne dzieło.
W myślach odnalazłam wtedy określenie: "nieporadnie uroczy".
Dusza moja opuściła ciało i poszła pić z Najwyższym Ja.
Odezwał się. Kilka minut później.
Kurwa, no jakże by inaczej.
Dodaj komentarz