Provider Bullshitu - Akt II
19 listopada 2024, 23:20
Akt II - Hotline od Wszechświata i Dramaturgia Niskobudżetowa
I tak sobie to szło – wpadał z paczką, rzucał żartem, czasem ja rzucałam, potem wracał w cholerę do swojego dostawczaka, a ja do komputera.
Myśli mych nie zajmował, ot, zwyczajna interakcja. Następnie, jak to luźny znajomy, wyparował z głowy jak zwykle.
Relacja płytka, jak kartony, które przynosił.
Aż przyszedł październik.
Zachciało mi się alarm na drzwiach założyć, w końcu kobieta, jak mieszka sama, to i musi się sama pilnować. Zamówiłam więc i czekałam cierpliwie.
Po wieczność prawie.
Aż tu nagle – wpada kurier, coś tam gada chwilę, ale akurat jestem na telekonferencji, więc: „Cześć, cześć”, paczka przejęta, temat zakończony.
Nara, i do następnego.
Myślę sobie teraz, że to trochę chichot losu, że akurat alarm...
Za kilka minut przychodzi wiadomość. Wiadomość rzecze, że gdybym kiedyś chciała w jakikolwiek sposób uwolnić emocje - bym dała znać.
Bóg raczy wiedzieć, czy to mnie miało przestraszyć, czy rozśmieszyć.
Ale oczywiście uśmiałam się, bo przecież żart, więc odpowiadam w swoim stylu, pytając, czy dorabia po godzinach jako terapeuta.
Wtedy mi zaczęła żarówka nawalać przy biurku. Nie skojarzyłam.
I tak od słowa do słowa, żartując, weszliśmy na tematy śpiewania. Nawet podesłał filmik, jak wyje jedną piosenkę, której nigdy nie lubiłam (teraz już wiem, dlaczego).
Myślę: „Z grzeczności odpowiem, no nie będę gorsza.” Na telefonie mam jakieś nagrane popłuczyny z ulicznej imprezy karaoke, więc rzucam: „Może przejdziemy na WhatsApp, będzie prościej".
Chwila, kiedy Wszechświat zawył.
Ale wtedy tego jeszcze nie wiedziałam, choć znaki od Wszechświata aż krzyczały.
Lustrzane godziny pojawiały się z uporem maniaka.
Żarówki migały jak na dyskotece lat osiemdziesiątych.
Latarnie gasły dokładnie nad moją głową.
No kurwa! Pełen hotline z Wszechświatem i moim Najwyższym Ja!
Czy posłuchałam?
A skąd!
Bo przecież kto by tam Wszechświata słuchał, jak można iść na czołowe z losem, prawda?
Więc weszłam w te gadki o dupie Maryni...
___________________________
Jakoś tak luźno gadaliśmy, a ja nie przywiązywałam do tego większej wagi. Ot, głupotki, śmiechy – no wiecie, typowy small talk.
A to coś o samochodach, a to o niczym, a to o profilowe pyta gdzie zrobione to zdjęcie w oknie. Zdjęcie jest z Wrocławskiej kamienicy jak na oknie siedząc słuchałam sobie śpiewu ulicznych artystów. No to odpowiadam, "to przecież mój blok, nie poznajesz?!". I tak to leciało, luźno, po koleżeńsku, tak jak chciałabym.
Aż wpada wiadomość.
...
No Szekspir, kurwa, by się zachwycił!
Coś o pięknie, o żeńskich pierwiastkach, o tym, jak miło było mnie zobaczyć.
Bullshit detector już miga.
Klasyczny tekst pt. „Patrz, taki jestem głęboki, a Ty na pewno padniesz z wrażenia!".
No, padłam... Ze śmiechu.
I myślę sobie: no chuj, jakby Hamlet istniał, to by była inkarnacja!
Ale żartujemy, to wchodzę w to – będzie śmiesznie!
Bo przecież nic tak nie poprawia wieczoru jak trochę pseudo-poetyckiego dramatu w wykonaniu człowieka, który paczki rozwozi!
To jedziemy: "Ach, Szlachetny Panie Kurierze, cóż za kunsztowna mowa! (...)"
Fajne to było, mimo wszystko, wspominam miło - co mnie irytuje obecnie nieziemsko.
I to był ten moment, Drogie Królowe, kiedy pierwszy raz pomyślałam, że coś tu nie gra...
Ale przecież kto by słuchał intuicji, skoro można się pośmiać, prawda? Co tam Vi, brnij! Dla fabuły!
Wiecie, luźno, bez spiny – przecież ja taka wyluzowana jestem.
Wstyd się przyznać, Drogie Królowe, ale zaczęłam odnajdywać w tej szuji pewną sympatię. Bo, że ja, głupia, mam słabość do ludzi kochających groteskę i słowo pisane, to stwierdziłam, że oto dostarczono kuriera z bon-motami.
No to potem pożartował... Ze mnie.
Ale spokojnie, do tego jeszcze dojdziemy… Spoiler: nie był to żart w stylu Monty Pythona.
Któregoś dnia mnie zaskoczył, bo nagle zaczął temat randki. Myślę sobie, no co tam, taka jesteś wyluzowana Vi, a co!
Zaprosisz, to pójdę - chuj tam!
Moje życie ostatnio jakieś takie za spokojne. Myślę, pójdę, pogadam, co się może stać?
Mam doświadczenie w przygodach, które kończą się katastrofą!
W tym momencie Wszechświat pewnie już się załamał, Anioł Stróż złożył wypowiedzenie, a moje Najwyższe Ja zaczęło rozważać samookaleczanie łyżką.
Ale przecież to tylko wyjście, prawda? (tu Najwyższe Ja już sięgnęło po nóż kuchenny)
W najgorszym wypadku będę miała o czym na blogu pisać!
Oj, Drogie Królowe… stać się mogło. Materiał na bloga - jak ta lala!
W końcu tragedia plus czas, równa się komedia!
Dodaj komentarz